Melody |
Wysłany: Pią 22:58, 21 Wrz 2007 Temat postu: |
|
Prolog klasa I; cz. 2 "Pociąg"
W środku przedziału siedziało czterech chłopców, którzy głośno się śmiali i rozmawiali (czytaj wrzeszczeli).
-To co dosiadamy się?- spytała nerwowo Lizzie
-A mamy wybór? Zresztą nie jest tak źle... Ten w okularach nawet sympatycznie wygląda...- mrukneła Melody po czym otworzyła z trzaskiem drzwi przedziału.
Taksując po kolei każdego wzrokiem przedstawiła się i spytała czy można dotrzymać towarzystwa, po czym opadła na fotel. Chłopak o miodowych włosach spojrzał na Lily i Lizzie.
- Jeśli chcecie... A wy jak macie na imię?- spytał
- Lizzie Devine i Lily Evans- powiedział Melody, robiąc im obok siebie miejsce. -Czemu tak stoicie? Siadajcie!
Obie usiadły i próbujac uniknąć wzroku chłopców zajeły się uspokajaniem sowy Lily, która zaczeła nagle przeraźliwie skrzeczeć.
-James Potter- przedstawił się chłopak o orzechowych oczach ukrytych za okrągłymi okularami.
- A to Syriusz Black, Remus Lupin, Peter Pettigrew- mówiąc to wskazywał po kolei na każdego z chłopców. Dziewczyny nieznacznie skineły głową. Lily szybko spojrzała na Melody, która cała w skowronkach już nawijała jak nakręcona, oraz na Lizzie która trochę zmieszana siedziała cicho i co chwilę zerkała w stronę okna. Lily dyskretnie tam spojrzała. Rozparty, na luzie siedziała tam wysoki chłopak- Syriusz, który lekko sie uśmiechał. Nieznacznie zerkał w stronę Lizzie. Miał bystre, duże ciemne oczy, na które swobodnie opadała przydługa czarna grzywka. Pewny siebie, odparł po chwili zwracajac sie do Lizzie:
- Twoja matka nazywa się Virginia Devine?
Zaskoczona dziewczyna przytakneła.
-Skąd wiesz?-spytała po chwili wachania
-Mój ojciec też pracuje w Ministerstwie Magii, w Wizengamocie. Wspominał kiedyś o kobiecie która ma na nazwisko tak samo jak ty.
-I ty to zapamietałeś, tak??
-To było wczoraj, zresztą....Gdyby przy tobie padło to nazwisko w TAKIM kontekście...też byś je zapamiętała.
-W jakim???- Lizzie była coraz bardziej zaciekawiona.
Lily przestała obserwować owego Syriusza i spojrzała w lewo. Obok Jamesa siedział Remus i Peter którzy gadali. Lily nie usłyszałao czym, bo nagle usłyszała wybuch głośnego śmiechu. Zdziwiona spojrzała w tamtą stronę. Widocznie tamten temat był nudny, bo szybko się znudził i juz gadali o czymś innym.
-...I wtedy mój brat spadł z miotły, oczywiście o wszystko obwiniając mnie! A ja naprawdę nie celowałem w niego! Przypadkiem dostał w głowę...- Syriusz najwyraźniej świetnie się bawił opowiadając całemu towarzystwu, jak jego brat spadł z miotły.
Nagle do przedziału weszła niska, przysadzista kobieta z wózkiem pełnym słodyczy. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć Syriusz i James rzucili sie i kupili całą masę słodkości. Wszyscy zaczeli po kolei próbować łakoci, Lily z pewną rezerwą zabrała czekoladową żabę i odgryzła jej głowę. Stwierdziła że jest przepyszna. Spojrzała na magiczną kartę. Widniała na niej twarz czarodzieja. Pod spodem zawarta była informacja że owy mag nazywał się Merlin. Nagle poczuła, że ktoś jej coś wsuwa do ręki.
-Lily, bedziesz zbierać te karty? Ja ich nie kolekcjonuję więc mi są niepotrzebne- dobiegł ją głos Lizzie. - Każda karta przedstawia znaną osobistośćć ze świata magii. Czarodzieje poruszają sie na zdjeciach. Spójrz!
Na karcie Lizzie widniała postać sędziwego czarodzieja, który bezczelnie stukał palcami o ramkę i miał nieprzyjene spojrzenie.
- Salazar Slytherin- przeczytała Lily.
- To ten, który jest założycielem Slytherinu, tak?- pisnął jakiś głosik zza kąta. Dziewczyny spojrzały w tamtą stronę. To był Peter- niski chłopak o mysich włosach i lękliwym spojrzeniu.
- Masz racje! Rzeczywiście, o rany nie chciałabym tam trafić!- podłapała temat Melody.- A jak myślicie gdzie tiara was przydzieli? Moja mama była w Ravenclvie, a tata w Gryffindorze, więc sama nie wiem...
- Ja pewnie do Ravenclavu. Mój tata tam był więc...-zaczął Remus.
-Co to za tiara?- wyrwało się Lily. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Postanowiła, że lepiej będzie postawić sprawę jasno- No bo wiecie....ja nie wiedziałam nic o Hogwarcie dopóki nie dostałam listu...i teraz nie we wszystkim się łapie -zakończyła kulawo.
-Jesteś z rodziny mugoli?- spytał trochę za bardzo natarczywie Peter.
-Tak- a po chwili dodała buntowniczo:- Przeszkadza ci to??
- No coś ty .Co to za różnica, czy twoi starzy są czarodziejami czy nie.- tym razem był to głos Jamesa. - A tiara to taki stary kapelusz, z dziurami który myśli że pozjadał wszystkie rozumy. Po prostu zakładasz go na głowę, a on robi bilans twojego życia....Znaczy się mówi gdzie zostajesz przydzielona- poprawił się szybko widząc wzrok Remusa. - Ma do wyboru cztery domy: Gryffindor...
- A to już wiem- czytałam o tym w historii Hogwartu. Kupiłam ją na Pokątnej. Nieśmiało uśmiechneła się do niego.
James najwyraźniej zachwycony sobą powiedział wesoło:- Już bym wolał Hufflepuf niż ten zapleśniały Slytherin. Tam trafiają same mendy. A wogóle to jeśli mam podzielić los tego Slytherina...to ja już wolę tą ciotowatą Hufflepuf.
Wszyscy zaczeli sie śmiać. Tylko Syriusz siedział nachmurzony.
- Ja pewnie tam trafię. Jak cała moja rodzina- takie czarne myśli dołowały Syriusza. Spojrzał po pozostałych.- A jeśli się ode mnie odwrócą? Bo bedę w Slytherinie? Nie będą się już chcieli kolegować? A tak sie fajnie zapowiadało...Najpierw poznałem Jamesa i Remusa- od razu wydali się w porządku. Potem spotkaliśmy Petera, a na końcu przysiadły się dziewczyny. A teraz się wszystko rozwali...Znowu się rozwali.
Lizzie zauważyła, że Syriusz jest nachmurzony. Domyśliła się, że to miało zwiazek z żartem Jamesa. Śmiała się jak pozostali, ale...tak naprawdę wcale nie było jej do śmiechu. Jej ojciec też był w Slytherinie natomiast matka w Gryffindorze. Lizzie jednak nie przyjmowała do wiadomosci tego, że trafi gdzieś indziej niż do rodzinnego domu matki. Ramona Devine bardzo chwaliła sobie Gryffindorze. Nic dziwnego- Godryk był jej przodkiem. Wywodziła się z rodu Gryffindoru i sama miała nadzieję, że jej córka trafi tam gdzie ona. Lizzie nie chciała zawieść rodziny matki a już tym bardziej jej samej. Dlatego, nagłe przypomnienie sobie o możliwości trafienia do Slytherinu, nie podziałało na nią zbyt dobrze. Tymczasem James zabawiał wszystkich wymyślonymi histryjkami na czele z wyjatkowo głupim i brzydkim Slytherinie.
-Wcale nie uważam, żeby to było wstydem należeć do Slytherinu. Mój ojciec tam był, gdy chodził do Hogwartu i wcale nie jest "zarozumialym bufonem"- odezwała sie Lizzie cytujac Jamesa.
-Och, ja ten...no...sorki nie chciałem Cie obrazić...-wyjąkał James.
-Nic się nie stało, nie przepraszaj. Po prostu- sądzę, że Slytherin nie jest aż taki zły- zapewniała go Lizzie, mimowolnie zerkając w stronę Syriusza. Ten jednak nie odezwał się ani słowem. Lizzie właściwie sama do końca nie wiedziała, czy powiedziała to dlatego, żeby Syriuszowi nie było przykro, czy dlatego...że naprawdę wierzyła w sens swych słów.
Pociąg tymczasem cały czas gnał. Na szybę zaczeły spadać wielkie, ciężkie krople deszczu. Remus czytał jakiś artykuł, Melody zaproponowała Lizzie grę w szachy czarodziejów. James i Syriusz grali w jakąś grę którą Lily pierwszy raz widziala na oczy. "Eksplodujący Dureń" poinformowała ją Lizzie. Gra właściwie polegała na ciągłych wybuchach, czegoś co najwyraźniej eksplodowało a przy okazji wydawało dziwne odgłosy i kłęby dymu. Lily spojrzała za okno i westchneła.Nudziło jej się. Niebo zaczeło się chmurzyć.
Nagle z megafonu rozległ się chłodny, kobiecy głos oznajmujacy, że za 15 minut bedą na miejscu. Wszyscy poderwali się z miejsc, zrobił się wielki rozgardiasz, każdy przekopywał swój kufer w poszukiwaniu swojej szaty.
- Dobra, a teraz wypad z tego przedziału- powiedziała wstając z fotela Melody.- Jak się przebierzemy to was zawołamy- rzekła wypychając Syriusza z przedziału.- Nie martw się to nie potrwa długo- dodała.
-Taaa już to widze...
Nie dokończył bo drzwi się zamkneły. |
|
Melody |
Wysłany: Czw 23:44, 23 Sie 2007 Temat postu: My-Magic-Friends |
|
Więc, mam na imię Melody i postanowiłam opublikować tu kolejne rozdziały mojego opowiadania, które znajduje się na moim blogu. Systematycznie będą pojawiać się kolejne części. Pokrótce mogę wam opowiedzieć o miejscu, czasie i bohaterach tak abyście mieli ogólnie nakreślony obraz.
Akcja zaczyna sie w 1971 roku 11 urodzin moich bohaterów. Są to czasy szkolne rodziców Harry'ego i ich przyjaciół.
Pod spodem zamieszczam pierwszą cześć, z której to jestem średnio zadowolona, ale wiecie, że początki są zawsze trudne. Opowiadanie tzw. właściwe będzę opisywać dopiero w klasie szóstej i siódmej myślę, że akcja obejmie także dorosłość i ukończenie szkoły. Nie wyobrażam jednak sobie ot, tak przejścia bez żadnego wstępu, więc będą pojawiały się prologi, każdy będzie piecioodcinkowy i obejmie wszystkie klasy. Namieszałam, namieszałam ale już zapraszam do czytania.
Prolog klasa 1 "Spotkanie"
Lily rozejrzała się: stała na zatłoczonym peronie, pchając przed sobą wielki kufer i klatkę z brązową sową. Była niewysoką, szczupłą dziewczyną o płomiennorudych włosach i uderzających zielonych oczach. Bez skutecznie starała się odszukać wzrokiem rodziców w tłumie, którzy poszli sie spytać strażnika o peron nr. 9 i 3/4. Oczywiście Lily wiedziała, że jedzie do NIEZWYKŁEJ szkoły, ale że peron jest taki...nietuzinkowy? 9 i 3/4? Spojrzała na zegarek.
-No, pięknie- pomyślała z goryczą.- Zostało tylko 15 minut! Ciekawe czy znajdę sobie przedział, nie mówiąc już o tym czy wogóle tam dotrę- z tych rozpaczliwych myśli wyrwał ją nagle czyjś głos.
-Przepraszam, ty też do Hogwartu?- spytała wysoka dziewczyna o kruczoczarnych włosach sięgających ramion i brązowych oczach.
-Och, tak...-Lily odpowiedziała niepewnie podając dziewczynie ręke.
-Mam na imie Melody. Melody Barton. Też idziesz na pierwszy rok?- spytała ścisnąwszy dłoń- Super, wreszcie jakiś rówieśnik- odparła szybko nawet nie czekając na odpowiedz.- To Twoi starzy?- zapytała patrząc na kobietę i mężczyzną wołających do Lily i dających jej jakieś niezrozumiałe znaki.
- Tak! No nareszcie!- krzykneła Lily
- O kurcze...-wyrwało sie Melody- Za nimi stoi moja mama!
-Chyba się zdążyli już zaprzyjaźnić- zauważyła Lily.
- Chyba tak...wiesz moja mama to bardzo kontaktowa osoba- odparła Melody
- Zreszta tak jak ty- powiedziała z uśmiechem Lily.
- Ha, ha, ha...lepiej juz chodźmy, bo...o rany!! Zostało nam tylko 10 minut!-wykrzykneła i z trudem pchając, kufer podązyła za Lily.
-Kochanie, daj tę klatke i kufer- powiedział z troską do Lily jej ojciec, zabierając podobnie jak matka Melody jej bagaże.
-Znaleźliśmy ten peron, dzięki pomocy pani Shannon- dodała matka Lily.-Widzę, ze już się poznałaś z jej córką. Macie mało czasu, a my nie przejdziemy z wami przez te bramkę...
-Jaką bramkę?????
- Pani Barton powiedziała nam, że aby dostać sie do pociagu trzeba przebiec przez te bramkę.
-Jak to przebiec???- spytała ponownie z niedowierzaniem Lily. Tak po prostu?
- Tak- tym razem był to spokojny głos p. Barton. Mely przejdzie pierwsza i zobaczysz na czym to polega- dodała dobrodusznie i przytuliła swoją córkę.- Mely, kochanie będe pisać i zobaczysz poradzisz sobie. Aha i napisz mi koniecznie do jakiego domu trafiłaś. Pa skarbie. Będe tesknić- to powiedziawszy Shannon Barton oddaliła się robiąc wolne miejsce. Lily niepewnie przesuneła się bliżej Melody, która nagle zaczeła biec w strone bramki. Po chwili jakby przenikając ją po prostu znikneła.
-Nie do wiary!- wykrzyknął p. Evans, a matka Melody zdusiła chichot.
-Lilunia skarbie uwazaj na siebie- szepneła pani Evans, podchodząc do córki.
-Tak i pisz jak najczęściej, będziemy tesknić- wtórował jej mąż.
-Do zobaczenia, kocham was- szepneła Lily. Choć probowała to ukrywać, bała się. I to bardzo. Pierwszy raz rozstawała się z rodzicami na tak długo. Nie pokazywała swoich obaw, ale tak naprawde chciało jej się płakać.
- Nie będź dziecinna!- skarciła samą siebie w myślach. Spojrzała na barierkę. Wydawała się być bardzo stabilna, metalowa. Lily spodziewała się trzasku, dużego łoskotu gdy zaczeła biec przed siebie. Zamkneła oczy. Usłyszała rozmowę swojej matki z p. Barton i...Po chwili głosy ucichły. Otworzyła delikatnie oczy. Przed sobą ujrzała ogromny czerwony pociąg.-Niemożliwe! Nawet nie zauważyłam, kiedy przeszłam przez barierkę- cieszyła sie dzieczynka.
Powoli obróciła sie i ujrzała napis: Peron numer 9 i 3/4. Uniosła wzrok trochę wyżej i zobaczyła żelazny łuk. Mimowolnie uśmiechneła się. Zdała sobie sprawę, że za sobą- rzecz jasna oprócz kochającej rodziny i przyjaciół- zostawiła tamten peron. Inny peron. A może i inny świat? W kieszeni kurtki wyczuła różdżkę. 10 i 1/4 cala, wierzba. Kupiła ją na pokatnej. Jest magiczna. Niespotykana. Jedyna. Taka jak i nowa rzeczywistość. Lily Evans już nie należy do tego świata, który właśnie przed chwila opuściła. Przed nią rozprościerają ramiona całkiem nowe realia. Tu jest jej aktualny dom. Będzie tęskinć za mamą i tatą, ale...czuła, że tam już nie pasuje. Już od teraz nic nie będzie takie same. W powietrzu rudowłosa poczuła to coś...Właśnie jakby...magię? Bo przecież tu jest magia...Ona już tam nie należy- do swiata mugoli. Teraz TU będzie jej nowy dom. Poczuła się przez chwilę taka strasznie dorosła. Zrozumiała, że odnalazła to czego jej od zawsze brakowało. Ten pierwiastek magii. JESTEM CZAROWNICĄ. Ta myśl uderzyła w nią ze wzmorzona siłą. Ale wcale nie czuła się źle z tego powodu, przeciwnie-czuła dumę.
.-Lily, Lily! Szybko! Co się tak gapisz na tą ściane? Zaraz się spóźnimy!!!!
Z rozmyslań Lili wyrwał głos jej nowej koleżanki. Ockneła się i obróciła. Ujrzała Melody, której towarzyszyła jakaś wysoka dziewczyna o kręconych brązowych włosach i lazurowych oczach którą pierwszy raz widziała. Po chwili spojrzała na zegarek i aż oniemiała. Za 4 minuty będzie jedenasta! Szybko zaczeła pchać swój kufer i klatkę z sowa myśląc tylko o tym że za chwile odjedzie parowóz i nie zdąży. Dobiegła do Melody i jej towarzyszki, po czym ta bez żadnych ceregieli nie przedstawiajac nawet swojej koleżanki zaczeła jej prawic wyrzuty jednocześnie wciagając walizke do pociagu.
- Wiesz Lily nie mogłaś znaleźć sobie lepszego miejsca i czasu żeby podziwiać ten łuk! To cud, że zdazyłysmy! Na drugi raz wogóle na ciebie nie poczekam! Poza tym...
Lily wcale nie było przykro gdy ona sztorcowała ją- wręcz przeciwnie pomimo całej sytuacji poczuła do niej sympatie. Melody chyba zauważyła wyraz twarzy Lily bo spytała: -Czemu się głupio śmiejesz? Jednak po chwili dała sie udobruchać bo milszym juz głosem spytałaójdziemy sobie znaleźć przedział?-i spojrzała wyczekujaco na koleżanki. Żadna jednak z dziewczyn nie odezwała się ani słowem. A prawda-wykrzykneła Melody- Wy sie nie znacie!
-Lily to jest Elizabeth Devine.
-Lizzie to jest Lilianne Evans.
-Miło mi-powiedziała Elizabeth wyciagajac ręke do Lily.
-Mnie również -odparła
-Lizzie i ja znamy sie od dzieciństwa. Mieszkamy w sasiedztwie. No, ale chodzmy już do przedziału, bo tamujemy przejście-zauważyła słusznie Melody.
Lily dopiero teraz spostrzegła, że stoją na korytarzu. Lizzie zaczeła iść i spogladała do przedziałów.
-Ten nie, ten zajety, tu jest tylko jedno wolne miejsce, a nas jest przecież trzy, och tu jest wolne... ale nie tu siedzi Alizee- to ta idiotka nie cierpie jej...-wybrzydzała Liz.
Lily obawiała się, że jak tak dalej pójdzie to podróż spedzą stojac na korytarzu. Nagle coś drgneło i upadła- ruszył pociag. Spojrzała za okno- opustoszały peron znikał im powoli z oczu, została tam jedynie garstka rodziców machających swoim dzieciom na pożegnianie.
-No to koniec- mrukneła Lizzie. -Nigdzie nie ma wolnego...
- Tu jest!- wykrzykneła triumfalnie Melody. Lily odwróciła się od okna i zobaczyła, że w ostatnim przedziale jest owszem miejsce, ale nie jest on zupełnie pusty..... |
|